
Szkolenie, szkolenie i jeszcze raz szkolenie – to według prezesa Stilonu Gorzów jeden z ważniejszych czynników rozwoju klubu. Krzysztof Olechnowicz zostawia z tyłu dawne problemy finansowe klubu i spogląda teraz przede wszystkim na rozwój sportowy i coraz lepsze rezultaty w piłkarskiej III lidze.
W jakiej kondycji był klub gdy przejmował pan klub, a w jakiej teraz?
Jesteśmy w zupełnie dwóch różnych miejscach. Przejęliśmy klub z potężnymi zobowiązaniami, to było ponad 500 tysięcy złotych. Wtedy wraz z zarządem nie mieliśmy pełnej świadomości, ile dokładnie jest tych zobowiązań. Gdybym dzisiaj miał jeszcze raz w to wejść, nie zrobiłbym tego. Poświęciłem tej sprawie dużo pracy i czasu, kosztem swojego życia prywatnego. Każdy z członków zarządu i komisji rewizyjnej oddał kawał serca, czasu, mnóstwo nerwów i potu. Nie oglądamy się już do tyłu, bo to wszystko zostało spłacone. W tym te ostatnie 100 tysięcy na rzecz OSiR-u (zarządzającego obiektem przy Olimpijskiej – przyp. red.), które pan prezydent umorzył, gdy zobaczył nasze zestawienie spłaconych zobowiązań. To było jak podanie ręki, które odczytaliśmy również jako gest dobrze wykonanej pracy.
A w międzyczasie klub musiał cały czas funkcjonować.
Klub nie upadł, jedynie pierwszy zespół spadł o szczebel niżej. Akademia cały czas funkcjonowała i rozwijała się. Sportowo cofnęliśmy się do IV ligi, bo nie było nas stać na wejście do III ligi i utrzymanie lepszych zawodników. Warto zaznaczyć, że wówczas nikt nie ucierpiał oprócz działaczy, czy trenerów, którzy niejednokrotnie musieli poczekać na swoje pensje. Czasem zaległości sięgały 2-3 okresów wypłat. Było ciężko, komornik z konta nam nie schodził.
Z finansowego dołka udało się wyjść dzięki sponsorom.
Tak, te środki nie pochodziły z naszych kieszeni, to była nasza praca. Środki pochodziły od naszych sympatyków, przyjaciół, znajomych, ludzi dobrej woli, którzy uwierzyli, że chcemy zrobić coś fajnego dla klubu. W wydobyciu klubu z tego dołka sporą rolę odegrali radny Jerzy Synowiec i sponsorzy tytularni, za co bardzo im dziękujemy. Bo jako pierwsi z klubów piłkarskich w naszym regionie sprzedaliśmy nazwę i funkcjonowaliśmy pierwszy sezon pod szyldem Agencja Prosupport Stilon Gorzów, by po 3 latach występować pod nazwą Agencja Inwestycyjna Stilon Gorzów. W rozpoczętym właśnie sezonie występujemy już pod nazwą Stilon Gorzów, nie oznacza to jednak, że nie mamy sponsorów. I szczególne podziękowania ślę każdemu, kto wspiera klub, od największych sponsorów, miasto, aż po najdrobniejsze wpłaty na konto. Łącznie to to kilkadziesiąt podmiotów i przyjaciół naszej niebiesko-białej społeczności.
Rozpoczęliście właśnie kolejny sezon III ligi. W tak młodym zespole kluczowa chyba jest rola doświadczonych piłkarzy, którzy grali jeszcze w I-ligowym GKP?
Tak, naszym celem od pewnego czasu był Adrian Łuszkiewicz. To wojownik, który zna Gorzów i kibice znają jego. Udało się też sprowadzić Emila Drozdowicza i to był „strzał w dziesiątkę”. Gra wysoko, co podoba się kibicom i obronił się swoją zdobyczą bramkową, bo strzelił w zeszłym sezonie 21 goli. Imponuje także postawą w szatni i na treningach.
Przedsezonowe zmiany w składzie to ewolucja czy już rewolucja?
Mieliśmy 8-9 odejść. To ciągle ewolucja, bo rozstaliśmy się z zawodnikami, które mieli niskie statystyki, mało grali. Wzmocniliśmy przede wszystkim linię defensywną, tutaj widzieliśmy najwięcej braków wynikających z braku doświadczenia. Tam są najbardziej wyraźne zmiany. Stwierdziliśmy, że musimy iść w jakość i coś zmienić.
Zmienił się także trener.
Tak, chcieliśmy, żeby to był ktoś z zewnątrz, ze świeżym spojrzeniem. Zazwyczaj, gdy trener pierwszego zespołu rezygnował, to braliśmy kogoś z akademii. Stwierdziliśmy, że pora na kogoś spoza klubu. Trener Marcin Węglewski ma doświadczenie pracy jako asystent z trenerami z wysokiej półki. Przekonał nas do siebie tym, że sprowadził się do Gorzowa, dołączył do sztabu Łukasza Maliszewskiego, na czym nam zależało. Mieszka tu i żyje tym klubem, przybywa tu 8-9 godzin dziennie. Chce pracować na swoje własne nazwisko z marką Stilonu. To było dla nas głównym argumentem, że podjęliśmy z nim współpracę. Jasno wyznaczyliśmy sobie cel na ten sezon i jest to pierwsza „siódemka”.
Jest pan pasjonatem Włoch i tym samym włoskiej ligi piłkarskiej Serie A. Czym jest gorzowska Serie A, o której wspominacie na swoim facebookowym profilu?
Nasza druga drużyna gra w B-klasie i ta nazwa trochę źle się kojarzy. A jako, że zaliczam się do italomaniaków, nazwaliśmy to Serie B. Później, po awansie do A-klasy, oczywiście było Serie A. I tak zostało. Teraz z kolei ta drużyna jest w klasie okręgowej, więc raczej nie będziemy tego nazywać reggionale liga to już będzie trochę słabo… dlatego zostanie Serie A. Z przyjemnością obserwuję, jak to nazewnictwo się zakorzeniło, bo nawet inne kluby czasem mówią, że „grają w Serie A”. To lepiej brzmi, jak to mówią „powiało trochę Zachodem” (śmiech). To ma znaczenie, jak nazywamy różne rzeczy. Z tego też powodu nie mówimy „pierwszy i drugi zespół”, tylko „niebieski” i „biały”. Bo nikt nie lubi być drugi.
Jakie nadzieje wiąże pan z nowym obiektem?
To ważne, żeby powstał nowy obiekt dla dwóch gorzowskich klubów, bo od 2 lat Stilon i Warta rozgrywają tutaj swoje mecze. Jego modernizacja spowoduje, że dokonamy skoku w przyszłość. Komfort oglądania widowiska sportowego ma ogromne znaczenie i to będzie trampolina dla rozwoju obydwu klubów. Jest już oficjalny dokument koncepcji stadion i mam nadzieję, że w najbliższym czasie zostanie ogłoszony przetarg na projekt funkcjonalno-użytkowy. Kluczowa jest trybuna zachodnia, bo będzie ona zawierała wszystko, co jest potrzebne do przygotowania się do meczu, rozegrania go i obejrzenia w komfortowych warunkach.
Jak duże znaczenie ma szkolenie młodzieży?
Stawiamy na rozwój akademii i kadry trenerskiej, bo liczymy, że dopływ zawodników do pierwszego zespołu będzie właśnie wśród gorzowian, uczących się w naszych szkołach – czy to w SP 6, czy w Akademickim Liceum Mistrzostwa Sportowego. Wierzę, że to oni będą reprezentować wkrótce Gorzów w pierwszym zespole, a kto wie – może pójdą jeszcze wyżej i nigdy nie zapomną, że wywodzą się z Gorzowa. Tak jak choćby Sebastian Walukiewicz, który gra obecnie we włoskim Empoli, ale utożsamia się z miastem i często tutaj wraca.
W międzyczasie wystąpiliśmy o certyfikację naszej akademii. To też spore koło napędowe dla klubu. Zaczęliśmy od złotej gwiazdki, teraz mamy srebrną przez brak żeńskiej grupy. W akademii doczekaliśmy się w końcu po 4 latach drużyny w Centralnej Lidze Juniora w kategorii U-15, systematycznie występujemy w makroregionalnej lidze juniora.
Piłka nożna to bez wątpienia najpopularniejsza dyscyplina sportowa. A jak to wygląda w Gorzowie?
Na nasze mecze przychodzi niecałe 1000 osób. I to są kibice wielu pokoleń, bo widać i dziadków, ojców i wnuków. Ciągle jesteśmy silną marką i teraz trzeba ją polerować, nie trzeba jej odkurzać. Dużo klubów z lubuskiego, klubów w III lidze, zazdrości nam tego klimatu, jaki mamy na trybunach. Nawet piłkarze z przeciwnej drużyny często mówią nam, że lepiej im się gra nawet przy dopingu nie swoich kibiców, bo udziela im się atmosfera meczu. Dlatego zachęcam naszych kibiców do wspierania klubu poprzez darowizny, a nasz rozwój będzie jeszcze szybszy. Marzy mi się taki socios (grupa kibiców wspierająca klub, także finansowo – przyp. red.), jaki funkcjonuje w klubach zachodnich, ale też w polskich klubach, jak Widzew Łódź, Ruch Chorzów, Polonia Bytom. Sami widzieliśmy, że nawet w III lidze kibice z Bytomia przyjechali w sile ponad 600 osób. Gorzowianie widzieli ten pochód kibiców eskortowanych przez policję, dzięki której ten mecz był bezpieczny.
Lubuskie jest jednym z dwóch województw, które nie ma drużyny piłkarskiej choćby w II lidze. Z czego bierze się to, że od lat nasz region jest „piłkarską pustynią”?
Wydaje mi się, że bierze się to wszystko ze szkolenia. Gdy GKP nie dokończyło ligi i to wszystko się sypało, ta przerwa spowodowana graniem na niskich szczeblach sprawiła, że nastąpił odpływ trenerów i brak zainteresowania klubem. Kiedyś działało tutaj tyle grup młodzieżowych, że trenowało tu sporo chłopaków z okolicznych miejscowości. Teraz brakuje zainteresowania futbolem, zmieniła się mentalność młodzieży. Jest dużo atrakcji, piłki w telewizji i tyle różnych dyscyplin do trenowania, że – pomimo popularności piłki nożnej na świecie i w Polsce – mamy taką sytuację. Jest ponad 270 drużyn na terenie województwa, a niewiele z nich stawia na szkolenie. Raczej każdy czeka tylko, kto odejdzie ze Stilonu, Warty i Lechii Zielona Góra i wtedy się nim interesuje. Nie mamy tu chęci szkolenia. To dość znamienne, że w czasie tej przerwy, gdy graliśmy w niskich ligach, nie odezwał się do nas nikt z IV ligi z chęcią grania i trenowania tutaj. Trudno nam wyszukiwać nowych zawodników.
Kwestia finansów też ma znaczenie?
Ogromne. Nie jesteśmy wraz z Wartą Gorzów liderami, jeśli chodzi o wysokość dotacji z miasta. Jesteśmy prawdopodobnie najuboższymi klubami, które otrzymują wsparcie. Warto się nad tym pochylić, bo nawet nasz najmłodszy zawodnik występujący w międzywojewódzkiej lidze w koszulce z herbem miasta, reprezentuje Gorzów. W IV lidze każda drużyna miała większe wsparcie finansowe niż Stilon. Niestety nie mogliśmy z powodu lokalnych przepisów aplikować o pieniądze na pierwszą drużynę. Uważam, że należałoby to zmienić. Ewentualnie wrócić do formuły, gdzie udziela się większego wsparcia na szkolenie, mniejsze na wyczyny.
Dlaczego, Pana zdaniem, polska piłka klubowa i reprezentacyjna wypada tak słabo?
Moim zdaniem, to bierze się właśnie z ligi. Mamy kilku znakomitych graczy z najwyższych lig europejskich. Ale bardziej martwi jakość polskiej ligi. Nie stawia się tak mocno na szkolenie, ale też na to, by w tych drużynach grali Polacy. Jest swoboda w zatrudnianiu obcokrajowców, co jest oczywiście korzystne. Ale to smutne, że w najlepszych polskich drużynach na palcach jednej ręki możemy zliczyć grających tam Polaków. Jak widziałem chłopaków z drugiej drużyny Rakowa Częstochowa, widać było, że ci z rocznika 2006 mieli już dobrą technikę, świetnie grali. Takiej młodzieży należy kibicować. I życzyć sobie tego samego dla naszych chłopców z akademii. Żeby mogli uwierzyć, że z Gorzowa też można zajść wysoko.
Jan Wojtanowski
fot. RAWW Foto-Video