Wierzymy w siłę tego miasta

Osadzeni mocno w hip-hopie, choć sztukę traktują szeroko. Przede wszystkim rapują, choć równie dobrze czują się w roli… modeli. Chłopaki z kolaboracji artystycznej „Landsberg Familia” lubią wyłamywać się ze schematów. Między innymi dlatego Gorzów ich fascynuje, dostrzegają w nim ciągle wiele do odkrycia. W skład grupy wchodzi Aleksander Knysz „Knyszu”, Szymon „Green Simon” Wojtczak, Marcin Murenia i Dominik „Mao” Cynowski. Poznajcie ich bliżej.

 Dlaczego Landsberg i dlaczego Familia?

Szymon: „Landsberg”, bo jesteśmy wszyscy z Gorzowa. Do tego w wersji niemieckiej nazwa miasta bardzo nam się spodobała, bo Landsberg oznacza „ziemię górzystą”. A „familia” dlatego, że Knyszu i Marcin są kuzynami, ja ich traktuję jak braci, wszyscy traktujemy się jak rodzinę.

Marcin: Dodatkowo „familia” to słowo włoskie, a my mamy ekspresyjne temperamenty, jak Włosi.

Tworzycie kolektyw, w któym każdy ma nieco inne zadania. Jakie?

S.: Knyszu jest raperem, aktorem i robi bity. Marcin jest takim naszym strategiem, razem z nim planujemy strategię marketingową, jak to ma wszystko działać. Tworzy także wideo, grafiki i zdjęcia na potrzeby naszych produkcji. „Mao" natomiast jest inżynierem dźwięku. My działamy w terenie, a on jest u nas w jaskini (śmiech). Dzięki niemu to wszystko da się słuchać. Ja jestem Simon i rapuję, ale zajmuję się też marketingiem i PR-em.

M.: Traktujemy sztukę jako całość. Nie chcemy ograniczać się do muzyki, czy wideo. Rozwijamy też inne talenty. Dużo rzeczy, które teraz robimy to jest pokłosie właśnie takiego podejścia. Jeśli się wypalasz w jednej dziedzinie, to zajmujesz się czymś innym. Można płynnie przechodzić do różnych aktywności i bardziej się w nie zaangażować. A co do Landsberg Familii - idziemy w stronę idei, za którą idą ludzie, a nie tworzymy dla wąskiej grupy osób.

Muzyka to sposób na wyrażenie siebie. Dlaczego akurat rap?

M.: Zajarali nas tym lokalni artyści, tacy jak DJ Nambear, czy Maestro. W rapie nie trzeba śpiewać, żeby się wyrazić. Jest dużo większy nacisk na warstwę tekstową, niż w przypadku utworów, gdzie liczą się pewne skróty myślowe, hasłowość i przede wszystkim śpiew.

S.: Żyjemy tym, to nie jest tylko słuchanie rapu. Hip-hop traktujemy jako styl bycia: idziemy na skatepark, bujamy się z ziomeczkami, jedziemy zrobić teledysk. Tutaj nie musisz być kimś, kim nie jesteś. Knyszu jest świetnym przykładem rapowania bezkompromisowego, totalnie po swojemu. Nie owija w bawełnę. Czasem jest ostro, niezręcznie, ale z reguły jest przede wszystkim szczerze.

M.: A ja postawię się w kontrze do tej tezy. Uważam, że rap to nie jest szczerość. To coś pomiędzy szczerością, a pewną fikcją, kreowaniem czegoś, co ma wywrzeć określony wpływ na odbiorcę. Chodzi o teatralizm, wejście w inną skórę i przedstawienie rzeczywistości z perspektywy innej pary oczu. I tak na przykład w jednym utworze możemy stawać po stronie uciśnionych, a w drugim być jak jacyś übermenschowie. Czasem trzeba wyjść z własnej skóry i wejść do tego fikcyjnego świata, pełnego niedopowiedzeń.

Jakich raperów najbardziej cenicie i za co? Z kim chcielibyście zagrać na jednej scenie?

S.:To wszystko są ludzie, jak my. Ja czuję się w zasadzie na tym samym poziomie. Patrzę na to w ten sposób, że to sukces odroczony w czasie, jestem tego pewien. Czy będą featy (gościnne występy – przyp. red.) z topowymi artystami, czy z Knyszem, to będę się tak samo cieszył. Pytasz o topowych artystów? Jeden siedzi tu obok mnie.

Hip-hop ma już 50 lat. Kiedyś ta kultura kojarzona była z opuszczonymi spodniami, czapkami, miała bardzo uliczny charakter, teksty mówiły o różnych problemach codziennego dnia. Jaki hip-hop jest dzisiaj?

M.: Ten gatunek się mocno poszerzył. Kiedyś był muzyką dla plebsu, brzydko mówiąc. Teraz jest na tyle szeroki, że uderza w każde gusta, wysokie i niskie. Wszystko sprowadza się do tego, że on ma taki element liryczny, nawet folkowy, gdzie kontekstowo przedstawia się rzeczywistość zwykłego człowieka. Między innymi dlatego rap jest dziś tak komercyjny, bo łatwo można wejść w skórę tego rapera, utożsamić się z nim. A do tego budzi pożądanie cały ten blichtr, świetne auta, miejsca, ubrania, piękne kobiety. To wszystko nakręca konsumpcję i jest niejako w opozycji do korzeni tej muzyki. Kiedyś raperzy kojarzeni byli raczej z biedą, rewolucją, chęcią zmian. Ale ten gatunek ma jeszcze wiele kart do odkrycia, jest bardzo dynamiczny.

S.: Artysta opisuje to, jaki widzi świat i to, jakie emocje odczuwa. Niektórzy może mieli takie doświadczenia, że opisywali w tekstach głównie kradzieże, bójki, awantury, itd. Ja na przykład wolę dawać ludziom dobrą energię. Teraz jest modny taki gatunek rage, który jest nastawiony głównie na to, żeby zrobić show na koncercie, pobudzić ludzi do tego, żeby się wyszaleli. Bo wielu z nas nie ma takiej możliwości na co dzień. 

M.: Ja przewiduję, że w przyszłości rap będzie coraz częściej łączony z instrumentami, może gitara elektryczna wróci do łask. Taka mocna, hard-core’owa, brudna muzyka byłaby ciekawą odpowiedzią na wylukrowane, dobrze wymiksowane utwory. Nie ma teraz tego dużo w Polsce. Jeśli ktoś jest metalheadem w Gorzowie i chciałby poeksperymentować z rapem, to zapraszamy.

Co w Gorzowie was najbardziej inspiruje, najbardziej się wam podoba?

M.: Uważam, że w życiu warto stawiać na coś, co jest jeszcze nieodkryte, niż na to, na co stawiają wszyscy. Miasto rozwija się i ma spory potencjał. W ciągu 20-30 lat osiągnie moim zdaniem status miasta rozwiniętego. Wierzę w siłę tego miasta i naszych wspólnych działań. Ale nie możemy się porównywać do Szczecina, czy Poznania. Do 1989 roku byliśmy modelowym miastem komunistycznym, dużo bardziej rozwinięto przemysł i szkolnictwo zawodowe, dużo mniej – szkolnictwo wyższe. Mamy sporo do nadrobienia, ale jesteśmy na dobrej drodze.

Aleksander: Dla mnie ważny jest czas. W Gorzowie przejeżdżam przez całe miasto na rowerze BMX przez 40 minut. We Wrocławiu, gdzie pracuję, na Bielany Wrocławskie jedzie się dwie godziny autobusem.

M.: Duże miasta bardzo się rozrosły i trochę walą się pod swoim ciężarem. Mamy ciekawe górzyste ukształtowanie terenu, sporo zieleni, Gorzów ma naprawdę potencjał, żeby stać się topowym miastem w Polsce. Takim, w którym stosunek zarobków do kosztów jest najlepszy.

S.: Do tego mamy piękne tereny wokół, Lubuskie jest w końcu najbardziej zalesionym województwem w Polsce.

Gorzów może być atrakcyjny dla młodych?

M.: Z jednej strony narzeka się na brak perspektyw dla młodych tutaj, a z drugiej tłamsi się takie inicjatywy, jak „Wartownia”. Ale też nie jest tak, że tutaj nic się nie da. Mamy szkoły, w których młodzi mogą się rozwijać. Będąc w szkole średniej miałem okazję uczestniczenia w symulacjach obrad ONZ, miałem też możliwość bycia radnym Młodzieżowej Rady Miasta, mogłem zobaczyć „od kuchni” jak się organizuje różne inicjatywy społeczne.

Gorzów tak lubicie, że nawet nosiliście ubrania z gorzowskimi motywami. Jak zrodziła się współpraca z projektantką Natalią Ślizowską?

A.: Spontanicznie wraz z Szymonem poszliśmy do atelier Natalii Ślizowskiej i od słowa do słowa wyszło, że chętnie byśmy wystąpili w takich ubraniach. Nie przeszkadzało nam to, że to głównie damskie ubrania, choć ona obawiała się tego, jak będziemy odbierani. Byliśmy tego tak pewni, że pokazaliśmy się w tych ubraniach podczas Fashion Week w Berlinie oraz przy jej pracowni na Chrobrego. Reakcje były różne. Ale my czuliśmy się w tym dobrze. I przynajmniej zwróciło to czyjąś uwagę.

M.: Jesteśmy bardzo wdzięczni Natalii za możliwość współpracy. A przy okazji dziękujemy też innym osobom, dzięki którym zadebiutowaliśmy w Gorzowie: DJ Nambearowi - który pomógł nam wdrożyć się w to środowisko, Bartoszowi Matuszewskiemu „Niedźwiedziowi” – dzięki któremu wystąpiliśmy w jego klubie Magnetoffon. I każdemu, kto dokłada cegiełkę do tego, żeby coś się tutaj działo.

No właśnie, wielu młodych mówi o Gorzowie, że tu "nic się nie dzieje”. Zgodzicie się z tą tezą?

M.: Oferta może nie jest tak obszerna jak w dużych miastach, ale mamy wspaniałą „Wartownię”, klub Magnetoffon, dużo innych lokali, instytucji i inicjatyw. Jest tego sporo, tylko trzeba wyjść z domu i się rozejrzeć, poszukać czegoś dla siebie. Gdyby każdy, kto chciałby, żeby tutaj działo się więcej, zaangażował się, żeby takie inicjatywy też współtworzyć, byłoby tego jeszcze więcej. A będzie tylko lepiej.

 

Jan Wojtanowski

fot. Jan Wojtanowski

powrót
DO GÓRY
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.Ok
Twoja przeglądarka blokuje powiadomienia. Kliknij Bezpieczna (Secure) i kliknij Zezwalaj
Dziękujemy, teraz zawsze będziesz na bieżąco!
Przeglądasz tę stronę w trybie offline.
Przeglądasz tę stronę w trybie online.